Tak, wiem. Późno. Ale rozdziały przypuszczam, że będą się właśnie tak pojawiały. Ale przynajmniej staram się, aby były w miarę długie. Trzy-cztery strony w wordzie to chyba wystarczające? No i przede wszystkim - dużo się dzieje. Mam nadzieje, że się podoba. Jeśli pomysł z hipotermią Wam się skądś kojarzy - nie mylicie się. Zainspirowało mnie pewne opowiadanie, niestety teraz już nie pamiętam nazwy, a linka gdzieś posiałam (norma).
EDIT: znalazłam to opowiadanie, którym się inspirowałam. jest to "i was made for you". przeczytałam kolejny raz 3 rozdział i kurwa.. jest prawie tak samo napisany jak końcówka mojego. przysięgam, że nie kopiowałam. widocznie musiałam jakoś to zapamiętać i po prostu pisałam pod wpływem weny. dziwne xd
EDIT 2: końcówkę trochę pozmieniałam, bo rzeczywiście mogłoby się wydawać, że jest skopiowana. jestem pod wrażeniem, jak w ogóle to zapamiętałam, ale okej xd
EDIT 2: końcówkę trochę pozmieniałam, bo rzeczywiście mogłoby się wydawać, że jest skopiowana. jestem pod wrażeniem, jak w ogóle to zapamiętałam, ale okej xd
Enjoy and have fun! xx
ask.fm/Caliope14 - pytania do mnie.
ask.fm/characterask - pytania do bohaterów.
***
Louis otworzył
szeroko oczy, kiedy jasność promieni słonecznych wkradła się przez zasłony do
pokoju. Mrucząc niezrozumiałe słowa pod nosem, chciał się podnieść, ale szybko
zrezygnował z tego pomysłu czując okropny ból w lewym ramieniu. Syknął z bólu i
z powrotem opadł na miękkie poduszki.
Dopiero teraz
zorientował się, że to nie jego pokój, ani jego ciuchy, które ma teraz na
sobie. Nagle do pomieszczenia wszedł nie kto inny jak Harry.
-Cześć, sweetcheeks. Jak się czujesz? – spytał, siadając
na skraju łóżka.
-Koszmarnie, gdzie jestem? – zapytał od razu Louis.
-W moim domu. Nie masz nic przeciwko, że Cię tu zabrałem?
– Harry nieco się zmieszał.
-Nie, skądże. Jak tu się znalazłem? Nie pamiętam, żebyś
zabierał mnie do siebie – mruknął, drapiąc się po głowie nie bolącą ręką. –I dlaczego
tak kurewsko boli mnie ramię?
Harry skrzywił
się.
-To przeze mnie, przepraszam – wyszeptał, spuszczając
wzrok na ciemnoczerwony dywan.
-Jak to? – zdziwił się Lou.
-Nie powinienem był nigdzie Cię wyciągać. Nie powinienem
w ogóle zagłębiać Cię w tą znajomość. Nie jesteś ze mną bezpieczny i najlepiej
będzie, jak odwiozę Cię do domu, kiedy już poczujesz się lepiej. I na tym
skończy się ta przygoda – zamilkł, patrząc na Louisa z bólem w oczach.
-Nie chcę Cię opuszczać… - szepnął ze łzami w oczach.
-Nie znasz mnie… Ale to bardzo dobrze. Im mniej wiesz,
tym lepiej śpisz – odpowiedział miękko.
-Daj się poznać – Louis nie dawał za wygraną.
-To i tak nie ma sensu i dobrze o tym wiesz! – Harry zdenerwował
się i podniósł gwałtownie do pozycji stojącej.
-Spokoj… - przerwał mu.
-Nie każ mi zachowywać się spokojnie! Jesteś takim
pierdolonym dupkiem, który myśli, że prawdziwa miłość nie istnieje tylko w
bajkach! Louis, przestań żyć marzeniami i spójrz na świat! Świat jest łzy, a ja
już w szczególności! Zrozum, że nie chcę , by coś Ci się stało i jedynym
sposobem jest zerwanie naszych kontaktów, póki jeszcze nie zaszły za daleko…
-Pieprzyliśmy się w klubowej łazience, to chyba ważne? –
powiedział Louis z irytacją.
-To nic nie znaczyło! – wycedził Harry przez zaciśnięte
zęby. –Mówiłem, że to jednorazowa sytuacja.
-Więc dlaczego wczoraj wyciągnąłeś mnie z domu na tą
cholerną górkę? – Louisa zabolały słowa Harry’ego.
Chłopak z
kręconymi włosami nie odpowiedział.
-Przed chwilą jeszcze mówiłeś, że nie chcesz, by coś mi
się stało, a teraz, że to nic dla Ciebie nie znaczyło? – mówił Louis z żalem w
głosie.
-Nie ważne – Harry machnął ręką. –Opatrzę Ci rękę i
odwiozę do domu.
Louis przytaknął w
odpowiedzi dalej urażony słowami Loczka.
Harry delikatnie
opatrzył ramię Louisa, a następnie – jak mówił – odwiózł go do domu.
-Zobaczymy się jeszcze? – powiedział Louis, kiedy stanęli
przed jego posiadłością.
-To mało prawdopodobne – odpowiedział Harry bez emocji.
-W takim razie cześć – odpowiedział tak samo bez uczuć,
jak Harry przedtem.
-Żegnaj, LouLou… - Harry powiedział już sam do siebie,
kiedy drzwi jego samochodu zamknęły się z hukiem.
W szkole mijali
się jakby nigdy w życiu ze sobą nie rozmawiali, jakby wcale się nie znali.
Harry zdawał się nie okazywać tego, jak bardzo go to rani, ale z Louisem było
wręcz przeciwnie. Za każdym razem, gdy zobaczył Harry’ego szybko kierował się
do męskiej toalety, gdyż łzy zbierające się w jego oczach były nie do pohamowania.
Louis w wolnym
czasie rzucał szklankami, tak dla zabicia czasu. To jego nowe hobby, odkąd nie
ma Harry’ego przy nim. Zazwyczaj po stłuczeniu jednej, czasami trzech,
ewentualnie sześciu szklanek Zayn krzyczał na niego, każąc mu iść do pokoju i
przemyśleć swoje zachowanie; traktował go jak małe dziecko, którym nie był.
Mimo, że tak się zachowywał.
Louis nigdy nie
przypuszczał, że wpakuje się w taką sytuację jak ta. Grube liny były mocno
zaciśnięte na jego obu nadgarstkach i kostkach. Ciemne i duszne pomieszczenie,
w którym się znajdował, oświetlane było tylko przez jedno małe okienko po
drugiej stronie. Miał ochotę krzyczeć i zacząć się rzucać na wszystkie strony
tylko, aby uwolnić się od łańcuchów, ale nie miał wystarczająco sił. A to
wszystko przez to, że zachciało mu się wieczornego spaceru po ciemnym parku w
celu wypłakania swoich smutków przy świetle księżyca.
Nagle do
pomieszczenia wszedł bliżej nieokreślona postać. Mógł zauważyć jedynie kontur
jego twarzy i postury i śmiał twierdzić, iż jest to mężczyzna. Chwilę potem ta
osoba podeszła do niego i poczuł zimną rzecz przy swojej szyi. Było to nic
innego jak pistolet, który w każdej chwili mógł go pozbawić życia.
-Jak się masz, Lou? – powiedział ohydny, szorstki głos chłopaka.
-Wypuść mnie – wychrypiał, czując jak broń boleśnie zbija
się w jego gardło uniemożliwiając mu swobodne oddychanie i mówienie.
-Ani mi się śni, dziewczynko – zakpił. –Jesteś chłopcem
Styles’a, a pragnę, aby on cierpiał. A będzie cierpieć, kiedy Ty znikniesz.
-Nie jestem jego chłopakiem – mruknął zażenowany.
-Milcz – powiedział groźnie.
-Czyli krótko mówiąc jestem tu z powodu Harry’ego? –
każde słowo sprawiało mu niemały ból.
-Nie inaczej – potwierdził jego słowa.
-Mógłbyś chociaż wziąć tą pierdoloną spluwę z mojej szyi?
– mruknął niezadowolony, zdając sobie sprawę, że był chyba zbyt odważny,
zważając na fakt, iż każdej chwili
mężczyzna obok mógł pociągnąć za spust i go zabić. –Zabijając mnie niczego nie
osiągniesz, wiesz o tym?
-Ależ osiągnę – powiedział lekko wytrącony z tematu.
-Co? – spytał szybko.
-Cierpienie Styles’a – odpowiedział po namyśle.
-A jak się dowie, że nie żyję? – zapytał. Uwielbiał
wprawiać ludzi w zakłopotanie.
-Zobaczy to na własne oczy – stwierdził.
-A jak go tu sprowadzisz? – uniósł brew do góry.
-Tego nie przemyślałem… - mruknął, odsuwając pistolet od
szyi Louisa. –Prędzej, czy później zacznie Cię szukać.
-Nie sądzę – wymruczał pod nosem.
-Dlaczego? – spytał wyraźnie zainteresowany.
-Nie Twój zasrany interes – zapyskował.
-Może trochę grzeczniej? Jeszcze raz zaszczekasz, chłoptasiu,
a rozpierdolę Ci łeb. Wiedz, że nie mam ochoty wysłuchiwać Twojego marudz… -
przerwał mu strzał pistoletem w malutką szybę w pomieszczeniu. –Co do kur…
I oberwał w twarz
od Harry’ego.
-LOUIS! – zawołał głośno Harry, podbiegając do niego. –Nic
Ci nie jest?
-Nic… - wyszeptał, kiedy Lokaty starał się rozwiązać jego
ręce i nogi.
Rozwiązał chłopaka
i podszedł do masywnego mężczyzny.
-Jeszcze raz tkniesz, lub zagrozisz Louisowi, a postaram
się o to, abyś umierał w męczarniach, Johnson – warknął do niego wściekle. –Chodźmy
Lou…
Złapał Louisa za
rękę i zaprowadził do samochodu.
-To moja wina,
mówiłem, że nie jesteś ze mną bezpieczny… - zaczął Harry.
-Nie, to moja wina. Sam wybrałem się na nocny spacer po
parku. To nie było odpowiednie – zaprzeczył Louis.
-Ale gdybyś się ze mną nie zadawał, nikt by Cię nie
porwał – zauważył. Louis się nie odezwał przed dłuższą chwilę.
-Nie obwiniaj się. Ważne, że nikt nie ucierpiał –
wytłumaczył.
-Wiedziałem, kurwa, że tak będzie! – krzyknął zły,
uderzając rękami w klakson, kiedy stanęli na poboczu.
-Uspokój się! – Louis się żachnął.
-Jak mam być kurwa, spokojny, kiedy ten dupek chciał Cię
zabić?! – krzyknął niedowierzając słowom Lou.
-Ale nic mi nie jest! – krzyknął.
-Ale mogło Ci się coś stać! – kolejny raz podniósł głos.
-Wiesz co? Nie mam ochoty tego dłużej słuchać –
powiedział szybko i wysiadł z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Harry miał
już go zatrzymać, ale zrezygnował. Był za bardzo zdenerwowany. Patrzył jak
Louis odchodzi. Po paru minutach zniknął mu z oczu.
Minęło dobre pięć godzin marszu, a Louis nadal szedł zatłoczonymi uliczkami Londynu, w męczarniach
docierając do mieszkania. Było chyba z minus dwadzieścia, ale pewnie mu się tylko wydawało, bo miał na sobie tylko cienkie spodnie, tomsy i t-shirt.
Wybiła równo druga
trzydzieści nad ranem, kiedy Zayn usłyszał głuche skrzypnięcie drzwi. Następnie głośny huk, jakby ktoś poleciał jak kłoda wprost na własną twarz.
Mógł usłyszeć ciężki oddech, który z każdą następną chwilą stawał się
świszczący i brzmiał przerażająco.
Ciężkie oddechy i
kaszel zaczęły brzmieć jak płacz dziecka. Nie jak ciche łkanie zdenerwowanej osoby,
ale bardziej jak dźwięk łamiącego się serca, które po chwili rozsypuje się na
kawałeczki po całym terenie.
Louis czuł, jak
jego całe ciało płonęło i z każdą chwilą z coraz większym trudem łapał kolejny
oddech. Każdy wdech, jaki brał do swojej klatki piersiowej sprawiał mu okropny
ból, trudny do wytrzymania. Sapał płytko, a
jego płuca były zbyt zamrożone, aby wziąć porządny wdech, przez co dusił się i
kasłał. Palce miał pozbawione czucia, a kolana i nogi niemalże krzyczały z bólu.
Nagle ostry ból przeszył jego ciało i zakręciło mu się w głowie, przez co wylądował na dywanie w salonie.
Chciał się podnieść,
ale zamiast tego jego ręka dotknęła czegoś ostrego. No tak, szklanka – pomyślał.
Odłamek szła pozostawił szramę na jego wewnętrznej części dłoni. Z trudem podparł się o ścianę.
Nie zorientował
się, kiedy z powrotem leżał na ziemi wtulony w dywan, a każda jego komórka nie wytrzymywała zimna, a sam
eksplodował w agonii, a mięśnie wydawałoby się, że są brutalnie odrywane od
kości. Louis nigdy nie miał doskonałej kondycji fizycznej, a jego ciało
zdecydowanie podzielało to zdanie.
Usłyszał kroki
Zayna na schodach. Lou podniósł się najszybciej jak tylko mógł i zatoczył się
do kuchni i starał się zignorować
uporczywy ból przeszył jego ciało po raz kolejny.
-Lou, co Ci jest? – spytał Zayn na wstępie.
-A dzień dobry to już przeżytek? – wychrypiał.
-Tak – odpowiedział.
-Możesz być chociaż trochę milszy? – żachnął się. Ledwo
mówił, ale nie starał nie dawać po sobie tego poznać.
-Nie ważne – oznajmił. –Przestań zrzędzić, kładź się –
rozkazał. Louis westchnął gardłowo i doczołgał się do wersalki w salonie.
Położył dłoń na jego czole, ale wszystko zdawało się być w normie. Wyciągnął
telefon z kieszeni i zadzwonił do swojego nowo poznanego przyjaciela – Liama.
Porozmawiał z nim przez chwilę, a po jakiś piętnastu minutach chłopak stanął w
drzwiach ich mieszkania.
-Louis, to Liam. Liam to Louis – przedstawił sobie
chłopaków.
-My się znamy – odpowiedzieli w tym samym momencie.
-Jak? – spytał zdziwiony Zayn.
-Harry trochę mi opowiadał o Louisie – wytłumaczył.
-A mi trochę o Liamie – dokończył.
-Nie ważne. Liam, możesz go obejrzeć? – zapytał. Payne
przytaknął i zsunął z niego spodnie i uniósł koszulkę bez pozwolenia. Oboje
zamarli. Jego ciało pokrywały siniaki, a skóra była przerażająco lodowata; paląco czerwona.
-Co za imbecyl – skomentował krótko Liam i od razu zadzwonił po
karetkę.
To były początki
hipotermii ostrej.*
*Hipotermia ostra - obniżenie stałej temperatury ciała. Bardzo duży uraz termiczny, prowadzący do wychłodzenia organizmu zanim zostaną wyczerpane zasoby energetyczne. Dochodzi wówczas do przyśpieszenia akcji serca (o ok. 20 uderzeń na minutę) oraz wzrostu ciśnienia krwi, hiperwentylacji oraz spadku przepływu w naczyniach obwodowych. Taką reakcję wytrzymują jedynie młodsze osoby. W skrajnych przypadkach, po wyleczeniu - odnawia się.
*Hipotermia ostra - obniżenie stałej temperatury ciała. Bardzo duży uraz termiczny, prowadzący do wychłodzenia organizmu zanim zostaną wyczerpane zasoby energetyczne. Dochodzi wówczas do przyśpieszenia akcji serca (o ok. 20 uderzeń na minutę) oraz wzrostu ciśnienia krwi, hiperwentylacji oraz spadku przepływu w naczyniach obwodowych. Taką reakcję wytrzymują jedynie młodsze osoby. W skrajnych przypadkach, po wyleczeniu - odnawia się.
15 komentarzy:
uu... biedny Tommo :( ciekawie się robi czekam ... :)
Czemu ja wogóle nie wiedziałam o tym blogu ;o
Bardzo mi się podoba. Takie asdfghjkl *-*
Nie wiem co mam jeszcze dodać.
Czekam na nexta ; )
Robi się ciekawie i w ogóle tak wiesz *o* czekam na więcej c;
Hej :)
Ten blog ma naprawdę świetną fabułę, widać że masz niezłą wyobraźnię ;)
Jednak - nie chcąc być niemiła, w żadnym wypadku - twierdzę że ten rozdział jest trochę za bardzo chaotyczny. Dużo się w nim dzieje i czasami ciężko się w tym wszystkim połapać.
Może powinnaś jakoś jednak to rozwinąć i opisać w dwóch rozdziałach ale dokładniej?
Taka moja uwaga, mam nadzieję że nie będziesz zła :**
Ommomom robi się ciekawie, czekam na następny rozdział ;)
OMG *.* KOCHAM TO ♥
@dzudzulia
Nie no. Czemu Harry taki jest, mimo ,że uratował Louis'a powinien go zatrzymać!
Bardzo podoba mi się jak piszesz. Życzę weny! @tekturowa
Świetny rozdział i czekam na następny!<3 Nwm dlaczego tamten komentarz mi się usunął:)
@Kiciaaa1D
Świetny rozdział <3
Czekam na kolejny :D
@Lubiee_to *.*
OMG jakie to boskie *o* robi się ciekawie ♥.♥ nie moge sie doczekac nn. życze weny i wgl. xx @wercia7777
To jest świetne! *0* Szkoda że Harry nie zatrzymał Lou, ale bez tego nie byłoby części dalszej akcji. Hipotermia ostra. Wow, nie za dużo? Ale nie dziwie się 5 godzin w temperaturze -20C° to można się czegoś spodziewać. Biedny Lou, najpierw go porywają, a potem prawie zamarza. Czekam na następny rozdział! ;D <3
aaa *__* dodaj jak najszybciej nowy rozdział!
Czekam!! Kiedy kolejny rozdział? Kocham to opowiadanie♥
ohhhhh taaak chce dalej <3
Prześlij komentarz